czwartek, 1 grudnia 2011

Rozdział XXVII

- Kochanka? - Max mruknął na ucho Ericowi.
- Po reakcji tak to wygląda - westchnął.
Annabel rzucała się po podłodze, jak opętana i wydawała z siebie dziwne dźwięki przypominające śpiew słynnego Jareda. Niespotykanej urody wyciągniętej prosto z filmu gore, dodawały pogniecione ubrania, opuchnięta twarz i rozmazany makijaż.
- Zadzwońmy po egzorcystę.
- Jak przyjadą może być już za późno - spojrzał mu głęboko w oczy. - Sami musimy coś zrobić.
- Niby co?! - zapiszczał Max. - Jestem głodny!
- Właśnie! - wyszczerzył się dziko. - Pójdź po żarcie! Dużo lodów!
Max spojrzał na niego, jak na idiotę i szybko podreptał do upragnionej lodówki. Niech knypek robi, co chce - on sobie w końcu poje.
- Hej, Annabel - podszedł do niej na bezpieczną odległość.
Doszło go tylko warczenie i jakieś nieskładne bulgoty.
- Na pewno mają trening i dlatego nie mógł odebrać! - wrzasnął tak na pół agencji.
- . . . Tak? Ale on przecież spał - istota podczołgała się do niego szybko i złapała za nogę.
- Zmęczony po treningu z Victorem - wydukał niepewnie "W co ja się wpakowałem? Ona mnie zje... A jestem taki ładny, inteligenty, bystry, seksowny..."
- Ale to kto odebrał?! - ryknęła głośniej wciskając głowę w nogę tancerza.
- Na pewno ktoś z kadry, nie masz się, o co martwić.
- Oby - pociągnęła głośno nosem, aż się skrzywił.
Eric patrzył w Annabel tulącą jego nogę. Dobrze, że połknęła wszystko, co jej powiedział. Trening po północy jest trochę nieprawdopodobny, ale w końcu nic nie wiadomo. Dopiero zaczynał pracować w CA.
Swoją drogą, gdzie jest ten pasztet?


~~~

W tym czasie, zadowolony ze swojego geniuszu Max wpychał sobie brutalnie zawartość agencyjnej lodówki do paszczęki. Szło mu gładko - przez lata praktyki i obserwowania chomików nauczył się masowo pochłaniać pokarm... jak jego ulubieńcy (chomiki). Gdy lodówka była już prawie pusta - zostały w niej tylko zdrowe rzeczy odwrócił się zadowolony. Ogarnął stojącego przed nim chłopaka z czarnymi kolczykami na twarzy i rudymi włosami. 
- A ty to kto? - burknął. 
- Jestem tu ochroniarzem...
Max spojrzał na niego bystro. Zlustrował jego postać i oblizał wargi. Stive przerażony patrzył na ten gest... gdyby zrobił to jakiś przystojniak, to ucieszyłby się, ale TO?! Żywa śmieciarka ruszyła w jego kierunku
- Stój! - wrzasnął piskliwie i wyciągnął w jego stronę banana. - Nie zbliżaj się!
Ochroniarz skulił się bardziej, gdy Max wyciągnął w jego stronę rękę i zaczął ją kierować w stronę jego krocza. Pisnął, gdy poczuł na udzie tłuste łapki Maxa, gdy ten zadowolony wyciągał z jego kieszeni batonika, którego szybko pochłonął. Uśmiechnął się do siebie zadowolony. 
- Jestem Max - wysłał mu uroczy uśmiech i wyciągnął z lodówki lody. - Miło było - ominął go i wyszedł z kuchni. 
- Czekaj! - wrzasnął Stive. - Co ty tu robisz? - spojrzał na niego podejrzanie. 
- Pracuję
- Tańczysz?! 
- A co? - spojrzał na niego, jak na cheeseburgera bez sera. 
- Nic - pisnął i umilknął "Ta agencja schodzi na psy" pomyślał zerkając na podskakujący wesoło tłuszczyk osobnika. 
- Gdzie ty do cholery byłeś, Max? - wkurzony Eric zamachał energicznie rączkami.
- Szukałem lodów - wskazał na duże opakowanie. 
- Sam chętnie zrobiłbym komuś loda - Eric spojrzał czarująco na Stive'a. 

~~~

- Debile - mruknęła Jackson patrząc na śliniących się tancerzy. 
- Zostawiamy ich tak? - brew Maybella podjechała do góry. 
- Lepiej obudzić ich teraz, niż później - stwierdziła pewnie. 
- Uuu, mordobiecie! - Elizabeth pisnęła wesoło klaszcząc, po czym uderzyła mocno w twarz Taylora, który ani drgnął. 
- Nie wiedziałam, że zachowanie Nathalie udziela się innym - Jackson była zszokowana. 
- Bywa - Maybell trzasnął w twarz Barbie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz