poniedziałek, 12 grudnia 2011

Rozdział XXVIII

Kolejne dni w Miami mijały bardzo szybko, były bardzo do siebie podobne: treningi z Mrocznym Trenerem, wrzaski Nathalie, przygotowania do urodzin bliźniaczek, dużo alkoholu i dziwnych substancji - zamiast kolacji, w końcu trzeba dbać o linie. Jednak do końca pobytu zostało jedynie parę krótkich dni. W dzisiejszy wieczór szefowa zwołała krótkie zebranie.
- Jutro organizujemy biegi na orientacje - zaklaskała w ręce.
- Niee! - zawyli jednocześnie tancerze.
Nathalie spojrzała na nich wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu - Tak! i oczywiście jest to obowiązkowe - powiedziała surowo - Wątpię w wasze zdolności i orientacje w terenie, toteż pobiegniecie dwójkami.
- A jakaś nagroda, może? - zapytał James
Nathalie się uśmiechnęła i pokazała Prosiaczkom butelkę, starego, cholernie drogiego koniaku. Zaślinieni tancerze spojrzeli na to trofeum.
- Na miejscu mamy być o 12, więc o której chcecie zbiórkę?
- 10:15 - powiedziała Elizabeth, następnie podniosła się i wyszła z pokoiku zwierzeń. Za nią ruszyła reszta.

♦♦♦

Nadszedł kolejny dzień, słońce zaglądało do pokoi tancerzy, jednak w większości przypadków nie mogło ich tam zastać. Gdy promyki dotarły w końcu do odpowiedniego miejsca, poraziły swą mocą Taylora. Chłopak rzucił z całej siły poduszkę w okno, tłukąc przy okazji jakiś wazon i butelkę po czystej.
Maybell słysząc huk, otworzył oczy, zlustrował sytuacje: - Tak Taylor, pobij okno, za to że świeci słońce.
- Coś ci nie pasuje? - odwarknął
Barbie, która leżała blisko niego, zakryła mu twarz poduszką i wysyczała - Śpij!
Eli też się obudziła i spojrzała na telefon i jeszcze intensywniej spojrzała. Próbowała włączyć mózg z dość marnym skutkiem. Ale za trzecim razem załączył.
- Cholera! Za 4 minuty mamy zbiórkę!
- Nie, to nie możliwe... Przecież jest ciemno - wymruczał Jon.
- Bo Taylor pobił słońce - odmruczał George
Elizabeth zdecydowała się napisać do Nathalie, bardzo rzadko to robiła, tylko w naprawdę groźnych przypadkach. Wystukała na swoim telefonie coś o treści, że chyba za wcześnie ta zbiórka itd. Po chwili w odpowiedzi dostała:
Sama tak wymyśliłaś... nie marudź! 10:15, nie respektuje żadnych spóźnień, Elizabeth!
Jęknęła. Zobaczyła na wyświetlaczu, że już 10:13, poinformowała o tym wszystkich i pobiegła do swojego pokoju znaleźć jakieś czyste rzeczy.

♦♦♦

10:43 
Podirytowana Nathalie, palący Victor i śpiąca Eli. czekają na resztę.

♦♦♦


- Barbie, pospiesz się! - krzyknął na nią Michael.
- Ale nie wiem jakie buty wybrać - odkrzyknęła zrozpaczona dziewczyna.
- Jakie masz do wyboru? - zainteresował się Jonathan
- Różowe szpilki, niebieskie szpilki, czarne botki peep toe...
- Będziemy biegać.. - przerwał jej wymienianie
- i? - Boże, co za głupek! Przecież może mnie ktoś w tym lesie zobaczyć - pomyślała.
- Weź te - kopnął w jej stronę parę biało-różowych adidasków.
Niezadowolona dziewczyna schyliła się po nie.
- Jak nie przyjdziecie za minute to karne pompki! - usłyszała głos Victora, dochodzący zza okna i gwałtownie podniosła się, uderzając głową o szafkę. Zakręciło jej się w głowie i osunęła się na ziemie. Tak leżąc zaczęła się śmiać, dziwnie śmiać...
Podbiegli do niej chłopcy.
- Pacz James, zepsuła się!
- Mówi się "patrz"! - spiorunował go wzrokiem Michael.
Barbi nadal się śmiała, ale już nieco ciszej.
- Chyba umiera - zauważył Jon.
- i krew jej leci - wtrącił James
- z głowy - dopowiedział Maybell
- Krew?! Jak to krew?! - zaczął panikować Taylor, a następnie wybiegł z pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz